Czekając na zakręcenie kurka
Pisząc ponad dwa miesiące temu („Ukraina, początek kryzysu„) o początku budowania napięcia na naszej wschodniej granicy, nie myślałem, ze stare teatralne przysłowie o strzelbie, która od pierwszego aktu wisi na ścianie, musi w trzecim wystrzelić.
Aktu ostatniego jeszcze nie mamy, na razie tylko zbieramy gaz w magazynach na „wsiakij pażarnyj słucziaj”, więc polskie powiększone magazyny do 2,5 miliarda metrów zalane są pod kurek. Europa także zalana, aż 67 miliardów m3 jest w magazynach, więc wszyscy nabrali powietrza (gazu) w płuca i … czekają. Na razie Ukraina jedynie odwiodła spust w strzelbie, ogłaszając na początku sierpnia, że przyjmuje prawo, które pozwala jej na przerwanie tranzytu gazu przez swoje terytorium.
Tak więc czekając na ten kryzys, warto rzucić okiem, jak nam się układały dotychczas stosunki gazowe z Ukrainą.
Polska jest niezwykle przychylna i wyrozumiała wobec Ukrainy. Ot, choćby odmowa budowy drugiej nitki rurociągu Jamalskiego, umożliwiającego Rosji ominięcie Ukrainy w dostawach gazu do Europy. Wicepremier Steinhoff w 2001 r. wprost zadeklarował, że wspieranie Kijowa jest ważniejsze od korzyści ekonomicznych, bezpieczeństwa dostaw, jakie przyniosłaby nam realizacja tego projektu. Identyczne stanowisko zajął Premier Tusk w kwietniu 2013 r., gdy Rosjanie złożyli kolejną propozycję „pieremyczki”. Prezydent Komorowski publicznie wtedy informował Ukraińców, że bez ich zgody żadnej decyzji nie podejmie.
Wyrozumiałość przejawiła się także w ocenie kryzysu zaopatrzenia gazu w styczniu 2006 roku, gdy odłączono dostawy do największych polskich zakładów przemysłowych. Ukraińcy w czasie surowych mrozów nielegalnie pobierali na własne potrzeby gaz z rurociągów tranzytowych, więc dostawy do Polski gwałtownie spadły, gaz przestał dochodzić nawet do odległych Włoch. I choć Gazprom zwiększył dostawy przez Białoruś, a Ukraińcy przyznali się do swoich działań, w Polsce oficjalnie mówiono o „Rosji zakręcającej gazowy kurek”.
Nie współpracowaliśmy z naszym wschodnim sąsiadem także w wykorzystaniu potężnych magazynów gazu, położonych tuż za naszą granicą, gdzie można składować ponad 32 miliardy m3. Stanowią one zabezpieczenie dla przesyłu gazu rosyjskiego do Europy, jednak duża ich część pozostaje niewykorzystana. Zamiast tego podjęliśmy sami bardzo kosztowne inwestycje.
Inny przykład nieudanej współpracy, to inwestycja w wydobycie gazu, którą podjęło kilka lat temu PGNiG, inwestując w spółkę wydobywczą Dewon. Polska strona posiadała 36% udziałów w sachalińskich złożach kondensatu gazowego. Po udokumentowaniu złóż informacja z państwowej firmy Nadra Ukrainy, partnera PGNiG, wyciekła do prywatnej firmy Ukrnaftoburienie, powiązanej z jednym z deputowanych ukraińskiej Dumy. Spółce próbowano odebrać koncesję, piętrzono trudności, co doprowadziło do zaniechania współpracy.
Próby importu gazu z Ukrainy także spełzły na niczym. W 2004 roku PGNiG i Naftogaz podpisały kontrakt na dostawy niewielkich ilości przez przejście w Hermanowicach, jednak warunki kontraktu nie zostały dotrzymane. Ukraina wprowadziła prawo zakazujące eksportu gazu i w 2011 przerwała dostawy. Polska strona (znowu z pełnym wyrozumieniem) podeszła do sprawy, nie żądając wywiązania się z kontraktu, nie nakładając kar, po prostu odstąpiła od umowy.
Polska nie skorzystała także na otwarciu własnego rynku i dywersyfikacji. Gdy rosyjskie ceny gazu przewyższyły europejskie, dla Naftogazu otworzyła się możliwość importu z zachodu. Polska jako pierwsza otworzyła dla sąsiadów ze wschodu dostęp do gazu przez Hermanowice - to samo przejście, które nie doczekało się realizacji ukraińskiego kontraktu. Jednak gaz sprzedała nie polska spółka PGNiG, ale niemiecki koncern RWE. Dlaczego polskie firmy nie mogły na tym zarobić?
Czekamy, oby nie wypaliła ta strzelba, ale czekając warto pamiętać, co wydarzyło się wcześniej i starać się wyciągać wnioski z lekcji historii. Ale czy ci, którzy mogliby to zrobić, słuchają?