Zdaniem Szczęśniaka: Naftowa flota widmo
Jak próba obniżenia cen rosyjskiej ropy naftowej doprowadza do poważnych konfliktów na Bałtyku? Co to jest „flota cienia” i czym zagraża?

Unia Europejska już trzy lata temu nałożyła embargo na import rosyjskiej ropy, całkowicie zakazując sprowadzania jej morzem. Sporo kosztowało to Europę, co widać było choćby na przykładzie niemieckiej rafinerii Schwedt. Jednak na tym akcie wojny handlowej nie poprzestano, z inicjatywy USA wprowadzono tzw. „pułap cenowy” (price cap).
Miał on z jednej strony uniemożliwić rosyjski eksport, a z drugiej - zapewnić tanią ropę. To miało być aktywne narzędzie (w odróżnieniu od pasywnego embarga) wojny energetycznej z Rosją. Jednak nie zadziałało, oczekiwanego kryzysu po stronie „agresora” nie widać. Nie zmniejszył on eksportu ropy, wręcz przeciwnie – jest on nieco wyższy niż przed wojną - wynosi około 240 milionów ton. A że to najbardziej dochodowy rosyjski towar, w ubiegłym roku przyniósł Rosji 350 miliardów złotych. To trochę ponad połowa polskich dochodów budżetowych i znacznie więcej, niż wynosi polska dziura budżetowa.
Początkowo rosyjski niedźwiedź uciekał przed nagonką, gubił tropy, zmieniał trasy i środki transportu. Malowniczym sposobem wyślizgiwania się rosyjskiej ropy z zachodniej obławy było przeładowywanie ropy i produktów między statkami na morzu. Wyłączano transponder (UKF) systemu AIS, umożliwiający lokalizację tankowca, potem odbywała się operacja STS (ship-to-ship), czyli przeładunek towaru przez burtę na morzu. Po wejściu w życie sankcji przy rosyjskich portach utworzyły się wręcz centra logistyczne (huby) takich morskich przeładunków. Proceder rozwinął się zaskakująco szybko, na Morzu Śródziemnym jesienią nie przeładowywano jeszcze nic, a w lutym '23 przeładunki przekroczyły 22 miliony baryłek miesięcznie. To 20 dużych Aframaxów, to 15% całego rosyjskiego eksportu. Operacje te pozwalały zmieszać rosyjską ropę z innymi gatunkami i dalej legalnie ją sprzedawać. Centra przeładowcze tworzyły się błyskawicznie przy wybrzeżach Grecji, Malty, Gibraltaru, tak jak kilka lat wcześniej dla obsługi szarego eksportu wenezuelskiej i irańskiej ropy powstały przy Emiratach, Omanie czy Malezji.
Ale to było na początku. Dzisiaj Rosjanie utworzyli własną flotę tankowców. Po wprowadzeniu sankcji, „pułapu cenowego”, rozkwitł handel tankowcami. Kupowali je Rosjanie, ale także firmy z Emiratów, Indii, Bliskiego Wschodu i Azji. Szybko i drogo sprzedawano Suezmaxy, Aframaxy, tankowce klasy MR. Rosja wydała dodatkowo 2,25 miliarda dolarów na przejęcie ponad 12% pojemności światowej floty tankowców.
Oczywiście ceny były także odpowiednio wyższe, bo zarobek na transporcie ropy naprawdę przyprawiał o zawrót głowy. Kiedyś transport baryłki ropy kosztował około dolara, ale po rozpoczęciu nagonki na rosyjski eksport płacono nawet i 11 dolarów. Dla armatorów to był złoty deszcz, świetnie zarabiali na tej „sankcyjnej premii” frachtowej. Na średnim tankowcu można było zarobić ekstra do 10 milionów dolarów. Rosjanie postanowili też na tym zarabiać.
Rosyjskiej flocie tankowców natychmiast przyklejono łatkę. W przestrzeni informacyjnej powstała „flota widmo”, określana też jako „szara flota” czy „flota cienia” (shadow fleet). Według mediów to armada "zardzewiałych tankowców Putina", nie dająca spać spokojnie zamartwiającym się o środowisko naturalne, czystość naszych mórz i oceanów, ale także strasząca po nocach wielkich ubezpieczycieli, obsługujących transport morski. Do tej „szarej” floty zalicza się obecnie między 600 a 1000 statków (na 14 tysięcy tankowców, krążących po światowych morzach i oceanach), z czego prawie 400 zostało już objęte sankcjami. A Europa i Wielka Brytania właśnie wprowadzają następne.
Z tą właśnie widmową flotą zaczęło się już starcie na Bałtyku. Co się tam dzieje i czym to grozi? O tym za tydzień…
Komentarze