Partner serwisu
03 sierpnia 2018

Gazowe grabie

Kategoria: Zdaniem Szczęśniaka

W branży gazowej czekają nas dwa kluczowe wydarzenia: w 2019 r. wygasa kontrakt tranzytowy z Gazpromem, według którego pracuje pełną parą rurociąg Jamalski. Nie wiadomo więc, jak będzie wyglądał przesył rosyjskiego gazu przez Polskę już za półtora roku, a wtedy ma być już gotowy Nord Stream 2. Dodatkowo w 2022 r. kończy się kontrakt z Gazpromem. Jednak zakończenie kontraktu tranzytowego jest kluczowym wydarzeniem, o którym powinno się już dzisiaj myśleć i działać, by zdecydować o charakterze polskiego rynku gazu od 2020 roku. Jednak na ten temat panuje cisza, więc warto przyjrzeć się niedawnej historii, ponoć ona jest nauczycielką życia.

Gazowe grabie

Dzisiejsza strategia zabezpieczenia dostaw gazu przypomina niestety wcześniejsze sytuacje. Polscy politycy i menedżerowie często z i determinacją zapowiadają, że nie podpiszemy kontraktu z Gazpromem, że mają go zastąpić dostawy LNG i Baltic Pipe. Kontakty między firmami są praktycznie zerwane, PGNiG intensywnie angażuje się w walkę na forum europejskim przeciwko rosyjskiemu dostawcy. To samo robi nasze państwo, używając swoich instytucji (jak UOKiK) czy dyplomacji na forum europejskim przeciwko Gazpromowi. Idziemy w zaparte, jednak w stosunkach ze wschodnim dostawcą mamy długie tradycje wpadania w pułapki, które sami na siebie zastawiamy.

Rok 1999. Budujemy rurociąg jamalski, jednak PGNiG brakuje pieniędzy i nie może opłacić swojego wkładu w inwestycję. Gazprom proponuje: damy pieniądze, ale stawki za tranzyt będą niskie, inaczej rurociągu nie będzie. Godzimy się, więc do dzisiaj opłaty za korzystanie z niego nie są imponujące. To porażka na własne życzenie, władze utrzymywały niskie ceny gazu, które przywiodły PGNiG na skraj bankructwa. A niskie opłaty tranzytowe do dzisiaj są pożywką dla chcących "uwolnić" sektor gazowy od Rosji.

Rok 2001. Przez cztery lata zajmujemy się kontraktem gazowym z Norwegią, tymczasem jest już jasne, że ilości zakontraktowanego przez nas gazu z Rosji są za duże wobec naszych potrzeb - po prostu przeszacowaliśmy je i to znacznie. Nie mamy szans na odebranie zakontraktowanych przez nas ilości, przyjdzie więc płacić horrendalne kary. A my (zupełnie jak dzisiaj) w ogóle nie rozmawiamy z Rosją. Ustępując ze stanowiska wicepremier Steinhoff pozostawia ten problem na biurku następcom, ograniczając się do wysłania kilka dni wcześniej listu do Rosjan. Nie dość tego, do tego nadmiaru gazu, zawieramy jeszcze kontrakt z Norwegami.

Rok 2003. Stojąc wobec konieczności płacenia ogromnych kar za nieodebrany gaz, przystępujemy do negocjacji z Rosją w sprawie zmniejszenia importu. Nasza siła negocjacyjna jest żadna, musimy się zgodzić na rosyjskie warunki. Jednak jednocześnie chcemy też „zdywersyfikować” dostawy, pozostawiając mniej dostaw z Rosji a chcąc importować 2-3 mld m3 od innego dostawcy. Nie mając żadnej alternatywnej infrastruktury. Rosjanie ustępują, a my długo nie możemy znaleźć dostawcy, kolejni się wykruszają. Było już mocno gorąco, kiedy znalazł się RosUkrEnergo (gdzie Gazprom miał 50 procent udziałów). Uratowaliśmy się, odbierając gazpromowski gaz tymi samymi rurociągami. Dla potrzeb dywersyfikacji, księgujemy go jako pochodzący z „centralnej Azji”.

Rok 2006. Rząd zapowiada ostre negocjacje z Gazpromem, ale to on wspólnie z RosUkrEnergo wzywa nas do renegocjacji. Wpadamy we własną pułapkę – z końcem 2006 r. kończy się „dywersyfikacyjny” kontrakt z ukraińsko-rosyjską spółką. RosUkrEnergo wspólnie z Rosjanami stawiają nas znowu pod ścianą, żądają wyższych cen, albo gaz z „centralnej Azji” przestanie płynąć do Polski. Po roku bardzo mizernych negocjacji – następuje podwyżka cen w obu kontraktach, zaczyna się era drogich cen gazu importowanego do Polski. To najkosztowniejsza porażka negocjacyjna w historii polskiego gazu.

Rok 2009. Ukraińsko – rosyjska wojna gazowa. RosUkrEnergo popada w niełaskę w Kijowie, przestaje wysyłać gaz. W poprzednich negocjacjach nie zapewniliśmy sobie niestety gwarancji dostaw ze strony Gazpromu, w końcu jest współudziałowcem RosUkrEnergo, to jego gaz jest sprzedawany przez ukraińskiego pośrednika. Zaczyna się prawie dwuletni kryzys zaopatrzeniowy – Polska balansuje na granicy zerwania krajowych dostaw gazu. Lato jakoś przeżywamy dzięki dodatkowym dostawom rosyjskim. Jednak uregulowanie sprawy zabrało nam aż dwa lata. Znowu stojąc na straconych pozycjach, ratujemy się jedynie, nie rozwiązując problemu cen.

Rok 2012. Polskie ceny importowanego gazu osiągają szczyt, są prawie najwyższe w Europie. Skutek poprzednich kryzysów i braku rozmów z dostawcą. Dopiero wtedy przystępujemy do negocjacji, dla wzmocnienia swoich argumentów składając sprawę do arbitrażu, Rosjanie godzą się w negocjacjach znacząco obniżyć dostawy cen. Udaje się zakończyć okres dramatycznie wysokich cen importowanego gazu, jednak niższe ceny negocjujemy znacznie później niż inni odbiorcy rosyjskiego gazu.

Jak widać, mamy dość trudny „szlak bojowy” w kontaktach z Gazpromem. Wielokrotnie nadepnęliśmy na te same grabie, które sami postawiliśmy w miejscu, a łatwo można było przewidzieć, że w nie wdepniemy. Czy historia "magistra vitae est"?

fot. 123rf.com
ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ