Paliwowy Perfect Storm
Wybuchła kolejna burza polityczna o paliwa. Tym razem ponoć Orlen i Lotos za dużo zarabiają. Jak zwykle, wyjmuje się mały fragment skomplikowanej rzeczywistości gospodarczej i rozdyma się go do rozmiarów tragedii. Może właśnie dlatego warto wyjaśnić, co się naprawdę stało na początku marca z cenami paliw.
Na niewiarygodnie wielki skok cen paliw złożyły się naraz aż trzy czynniki. Wszystkie grały w jednym kierunku – na podwyższenie cen. Perfect Storm, jak mówią Amerykanie.
Burza pierwsza: ropa wybija w górę
Rosyjski atak na Ukrainę nie spowodował natychmiastowych wzrostów cen ropy, która wahała się wtedy powyżej 90 dolarów za baryłkę. Dopiero cztery dni później rynki ruszyły do gry na zwyżkę notowań. I po tygodniu intensywnego napływu spekulacyjnego kapitału na rynek papierowej ropy, 6 marca naftowe futures Brent osiągnęły 128 $, a 9. przebiły nawet 130 $. Jednak fala spekulacji trwała krótko, bo na rynku nic dramatycznego się nie działo, oprócz problemów płatniczych przy eksporcie rosyjskiej ropy. Ta nie została objęta sankcjami (podobnie jak i gaz ziemny), ale banki miały obawy, czy mogą przesyłać dolary do Rosji, czy nie? Od 9 marca notowania zaczęły spadać, wracając 15. na poziom stu dolarów. Spadki cen tłumaczono standardowo, jednak nie zaszedł żaden fakt, który mógłby je uzasadnić. Ani Wenezuela, ani Iran nie otrzymały zgody na wejście na rynek. Ot po prostu jeszcze jednak szybka spekulacja.
Notowania futures Brent (screen investing.com)
Przy okazji traderzy bardzo skutecznie wykorzystali kłopoty sprzedawców rosyjskiej ropy, którzy byli pod takim ciśnieniem, że sprzedawali ropę z 20-30-to dolarowym rabatem. Gdyby na rynku był brak ropy, z pewnością nie dałoby się wycisnąć z nich aż tyle.
Skok notowań o 30 dolarów powinien spowodować podwyżkę cen paliw o ponad 80 groszy za litrze (licząc już z chwilowym, 8-procentowym VAT-em). Tak mogłoby być, gdyby inne czynniki cenowe nie zmieniały się. Ale ceny podskoczyły znacznie mocniej.
Drugi sztorm: marże średnich destylatów
Podobny szok przeżył znacznie mniejszy sektor rafineryjny. Otóż amerykańskie sankcje na rosyjską ropę i produkty (Europa się do nich nie przyłączyła, gdyż importuje 4,5 miliona b/d rosyjskiej ropy, a Ameryka tylko 0,6 mln).
Papiery (tak, tak, o marżach rafineryjnych także decydują instrumenty finansowe) futures na paliwa i marże rafineryjne (cracks), również wyleciały w kosmos. Uzasadniano to "obawami", że zabraknie diesla. Podkreślam, nie chodzi o realne braki, a jedynie obawy, za które rafineriom musieliśmy płacić 3- a nawet 7-krotnie więcej za przerób ropy.
Ów lokalny „kryzys” dotarł nawet do Azji – do Indii i Japonii. W gąszczu spekulacyjnych instrumentów pochodnych, są bowiem także takie, które przenoszą lokalne „obawy” (concerns) na cały świat. Fala spekulacji przetacza się z szybkością światła przez rynki, trwa kilka dni.
Marże na produktach naftowych, źródło: neste.com
Burza trzecia: złoty tonie
Równolegle z drożejącą ropą i wybijającymi wysoko marżami rafineryjnymi, przeżyliśmy drugą burzę. Po wybuchu wojny na Ukrainie, polski złoty zaczął gwałtownie tracić na wartości. Inwestorzy widocznie ocenili, że trzeba się zwijać z zainwestowanymi u nas pieniędzmi, które nie zapewniały im na tyle wysokiej zyskowności, by pozostawać w ryzykownej strefie przyfrontowej.
7 marca złoty osiągnął dno – trzeba było płacić prawie 4,60 za dolara. Było to wydaje się wystarczający nacisk na Radę, by podwyższyła stopy procentowe. To łapówka dla finansowych graczy, którzy muszą mieć odpowiednie zyski, aby nie porzucić tego rynku, nie sprzedać złotówek i nie przerzucić swoich pieniędzy na inne kierunki, gdzie rządy oferują lepsze zyski. I rzeczywiście – po decyzji rady - uspokoiło się.
Kurs złoty / dolar (screen stooq.pl)
Orlen i Lotos wyznaczają ceny paliw w oparciu o notowania produktów na bazie ARA (Amsterdam-Rotterdam-Antwerpia), czyli benchmarku cen transakcyjnych produktów w basenie Morza Północnego. Ta cena, która zawiera w sobie wartość ropy wraz z marżą rafineryjną, jest mnożona przez kurs wymiany dolara. Jeśli pomnożyć je przez 4,6 zł, cena paliw wyjdzie wyższa, niż gdy je przeliczać po niecałe 4 złote za dolara.
To wszystko złożyło się na potężny szok cenowy. W ciągu tygodnia ceny na stacjach podniosły się o złotówkę – w przypadku benzyn (2 marca 5,87, 9 marca 6,86), i półtora złotego – przy oleju napędowym (z 5,92 na 7,46). Jeszcze 15 marca rozziew cenowy był niewiarygodnie wręcz wielki: najtańszy diesel kosztował na stacji 7,19 zł, gdy najdroższy 8,39. Nigdy nie było takich widełek cenowych na polskich stacjach, ale nigdy też nie było tak wysokich cen.
W mediach i polityce (dzisiaj to praktycznie jedno) podniesiono larum, gdy Lotos opublikował dane o marżach rafineryjnych, z których wynikało, że w ciągu miesiąca „koncern podniósł” marże o 700% - z 4,9 $/bbl do 38,7 $. Problem w tym, że to nie „Lotos podniósł”, tylko międzynarodowe notowania tak poszalały. Wypisywanie takich oskarżeń, a nawet składanie „wniosków o interwencję do UOKiK” przez polityków to wyraz niewiedzy o współczesnych mechanizmach gospodarczych naszego zglobalizowanego świata.