Łupki – przebieg polskiej gorączki
Naśladując pewną aktorkę, która ogłosiła kiedyś zakończenie komunizmu w Polsce, można dzisiaj równie śmiało powiedzieć: „Proszę Państwa, gorączka gazu łupkowego w Polsce skończyła się”. Przeżywszy nasza małą „gorączkę złota”, można to stwierdzić już oficjalnie, gdyż OPPPW - stowarzyszenie inwestorów, poszukujących tego gazu – ogłosiło oficjalne podsumowanie ostatnich kilku lat.
Okres „łupkowej gorączki” (przez niektórych zwanej „głupkową”) obfitował w rozbudzone nadzieje, budowane na prognozowanych ogromnych ilościach gazu, możliwych do wydobycia w Polsce, podobnie w wielkie obietnice złożone społeczeństwu, które już już miało się cieszyć łupkowym dobrobytem (szczególnie emerytury miały być łupkowe). Do tego mieliśmy się wyzwolić z niewoli Gazpromu, a nawet powalić ten kremlowski twór na kolana, sami zostając eksporterem gazu… Atmosfera oczekiwania trwała kilka lat i chociaż już ucichło, czasami odbija się jakąś smutną czkawką.
Ale przecież to nic dziwnego, na całym świecie było podobnie („Światowego boomu łupkowego nie widać”), i choć inni aż takiego rozgłosu przy tym nie robili, nie udało się powtórzyć amerykańskiego sukcesu, choć i tam najlepsze mają już za sobą i wydobycie ropy spada.
Dobrą ilustracją przebiegu gorączki jest wykres historii wierceń w Polsce w poszukiwaniu gazu łupkowego.
Widać jak na dłoni, że do tej pory wykonano 68 odwiertów poszukiwawczych, z tego jedynie 13 poziomych, będących następnym etapem zainteresowania, wskazującym, że to miejsce może mieć większe zasoby gazu. Najwięcej wierceń - łącznie 24 - wykonano w 2012 roku i był to szczyt gorączki poszukiwań. W bieżącym roku – wykonano zaledwie dwa odwierty, chociaż jeszcze na dwóch koncesjach trwają prace.
Niewiele, tak w skali amerykańskiej, gdzie wykonuje się rocznie prawie 40 tysięcy odwiertów, więc nawet w szczycie nie zrobiliśmy nawet jednego promila amerykańskich wierceń, jak i w porównaniu do wierceń konwencjonalnych w Polsce, badających złoża „zwykłego” gazu ziemnego. Prawie każdego roku takich nowych odwiertów powstaje prawie 20, znacznie więcej niż „niekonwencjonalnych”, jedynie w 2012 roku ich ilość spadła do 6. Ale o tych wierceniach trudno dowiedzieć się z telewizji, premierzy nie robią sobie pod nimi wyborczych fotek (chociaż… czy ktoś z Czytelników widział w tym roku, gdy 3 długie kampanie wyborcze miały miejsce… jakieś fotki pod wieżą wiertniczą? Ja nie, choć energetyka to malownicze tło dla polityków).
Podobnie ze szczelinowaniem hydraulicznym (fracking), które jest znakiem szczególnym nowych technologii, wzbudzającym mocne negatywne emocje wśród ekologów. W Polsce przez te lata wykonano ich łącznie 25, z tego w 2014 ostatnie trzy. I to by było na tyle. Wielki boom ograniczył się do kilkudziesięciu odwiertów. Poniósłszy porażkę, inwestorzy uciekli, zostało tylko kilka z kilkudziesięciu firm, które zawitały do Polski w poszukiwaniu gazowego Eldorado (jak głosiła cała pierwsza strona najważniejszej Gazety w Polsce). Dzisiaj wiercą już tylko polskie państwowe przedsiębiorstwa, które muszą podtrzymywać trochę ognia w tym wygasłym piecu. Wiele koncesji zwrócono, niektóre jak nowe, ani razu nie używane.
Przyczyny? Wcale nie złe prawo, nie straszliwe knowania złego dostawcy gazu powód jest jasny jak słońce – polskie złoża są inne niż amerykańskie, nie chcą łatwo oddać gazu, źle reagują na wodę w zabiegu szczelinowania i w efekcie wydobycie jest tak niskie, że nie opłaca się. Technologie z najwyższej półki, wyszlifowane na amerykańskich złożach – nie działają.
Co nam zostało z „łupkowej gorączki”? Niewiele. Jednak po wyborach możemy się spodziewać powrotu tematu.
- - -
źródło grafiki: wykład prezesa OPPW Wiesława Prugara, październik 2015.