Partner serwisu
Tylko u nas
20 stycznia 2025

Zdaniem Szczęśniaka: Trump, czyli nowa energetyczna miotła

Kategoria: Aktualności

Inauguracja nowego prezydenta, w amerykańskiej branży energii nastała nowa miotła, która będzie zamiatać do czysta branżę energii. Ta „czysta” będzie od dzisiaj w defensywie, broniąc swoich zdobyczy z poprzedniej kadencji, triumfują ropa i gaz, podstawy amerykańskiej dominacji energetycznej.

Zdaniem Szczęśniaka: Trump, czyli nowa energetyczna miotła

I cóż się będzie działo? Generalnie nastąpi zmiana kierunku przepływu pieniądza od państwa do sektora energetycznego. Prezydenci Stanów są przede wszystkim reprezentantami grup biznesu. Kampania wyborcza kosztuje tyle, że bez wielkich pieniędzy w ogóle nie można zagrać w politykę w USA. Proste porównanie - wydatki wszystkich kandydatów na prezydenta w Polsce w 2020 roku wyniosły 63,5 miliona złotych, gdy wydatki na kampanię prezydencką w USA – aż 23 miliardy złotych. Miliardy, czyli 360 razy więcej. Kwoty w polskiej polityce niewyobrażalne.

Energia w USA to kluczowa i największa branża. I działają tam dwie grupy kapitału. Przez ostatnią kadencję  rządziła ta klimatyczna, odnawialna, specjalizująca się w „czystej” energii, zdobywająca dopiero teren. Oznaczało to dla niej ogromne pieniądze od państwa, niezliczoną ilość przywilejów, a także utrudnienia dla konkurentów. Największym aktem darowizny była słynna ustawa IRA (Ustawa o redukcji inflacji). Dotowała ona na rozmaite sposoby branżę „nowej energii” kwotą prawie 400 miliardów dolarów. Dla uzmysłowienia skali – to ponad 2-krotnie więcej niż budżet polskiego państwa.

Obie grupy hojnie opłacały swoich kandydatów milionami dolarów, które łącznie zbierały się w miliardy. Gdy kandydat przejmuje władzę, nakłady muszą się zwrócić, to dla wszystkich oczywiste, choć niezbyt głośno się o tym mówi.

Kandydatem prezydenta Trumpa na sekretarza energii (odpowiednik ministra w Polsce, komisarza w Unii) jest Chris Wright. To inżynier, a jednocześnie właściciel i szef firmy serwisowej w branży naftowej (Liberty Energy), specjalizującej się w wierceniach trudnych złóż. I po inżyniersku, pragmatycznie mówi, że „nie ma żadnej czystej czy brudnej energii, że każdy jej rodzaj ma swoje wady i zalety…” To w Europie pachnie herezją.

Nowa ekipa przystąpi natychmiast do demontażu tego, co konkurencja ugrała przez ostatnie lata. Nie wszystko się da, ale choćby ograniczenia wierceń na terenach federalnych można wycofać. A to ogromne obszary, ponad 8-krotnie większe niż cała Polska, to 28% całego terytorium Stanów. Podobnie z zablokowaniem obszarów oceanicznych USA dla wierceń ropy, którego odchodząca ekipa dokonała już w styczniu, rzutem na taśmę z napisem „koniec rządów”. Nowy człowiek u władzy, z drugiej strony barykady energetycznej, odwróci tę sytuację. Zlikwiduje bariery rozwoju sektora naftowego, a zablokuje rozwój energetyki offshore. Albo wieże wiertnicze, albo wiatraki na morzu – kto zdobędzie cenne tereny, zależy do aktualnej władzy. Tu przyczyna będzie prosta: koszty, koszty, koszty. Offshore do tanich nie należy, wręcz przeciwnie, o czym mogliśmy się przekonać niedawno w Polsce.

Drugim tematem jest ratowanie przemysłu samochodowego, potężnej gałęzi gospodarki. Narzucone przez poprzednika wymogi obniżenia w nowych samochodach emisji CO2 (CAFE standards), które miały doprowadzić (podobnie jak w Unii Europejskiej) do wyeliminowania samochodów spalinowych, niszczyły amerykański przemysł samochodowy. Protestował on na tyle mocno, a wymogi (podobnie jak w Unii) były na tyle nierealistyczne, że nawet administracja poprzedniego prezydenta wydłużyła czas na ich wprowadzenie. Teraz zadaniem Donalda Trumpa będzie ich usunięcie, bo jak sam mówił, „oznaczają one śmierć przemysłu samochodowego USA”. W Brukseli raczej nie pójdą śladem Trumpa, przecież samochody to „zagrożenie dla Planety”.

I jeszcze trzecia szybka sprawa. Cofnięcie blokady procedur administracyjnych Departamentu Energii przyznawania pozwoleń na budowę nowych terminali eksportowych LNG. Co prawda już dzisiaj buduje się ich już tyle, że USA niedługo podwoją swoje moce skraplania i eksportu, ale trzeba usunąć przeszkody dalszej ekspansji.

Decyzje mogą być szybkie, ale ich wdrożenie będzie z pewnością oprotestowane w sądzie przez konkurentów. Walki prawników przed sądami będą długie, bo będą to najlepsi (czytaj najdrożsi) adwokaci, a sądy będą podejmować nielekkie decyzje, mierząc je wagą zyskiwanych i traconych pieniędzy. Amerykański system to taki mechanizm, który nie pozwala na decyzje, naruszające istniejącą równowagę interesów. Wyważa interesy stron. Oficjalnie nazywa się „checks and balances”. Także odwracanie energetycznego układu sił w Ameryce trochę potrwa.

fot. 123rf
ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ