Partner serwisu
29 marca 2018

Zdaniem Andrzeja Szczęśniaka: Chiński śmietnik zamknięty

Kategoria: Aktualności

Współczesna cywilizacja ma pewien nieprzyjemnie pachnący aspekt. Im bogatsze społeczeństwo, tym jest bardziej przykra sprawa… Chodzi o odpady – niepotrzebną żywność, zużyte przedmioty, opakowania, kiedyś nazywane śmieciami. Wraz z dobrobytem – ich ilość rośnie i coś z tym trzeba zrobić. a ma pewien nieprzyjemnie pachnący aspekt. Im bogatsze społeczeństwo, tym jest bardziej przykra sprawa…

Zdaniem Andrzeja Szczęśniaka: Chiński śmietnik zamknięty

Jak zawsze, problem najlepiej przerzucić na innych i rozwiązywał go „światowy rynek odpadów”, czyli wywożenie śmieci do krajów, gdzie na nieprzyjemne zapachy czy trujące składniki po prostu przymykano oczy i zatykano nos. Odpady papierowe to globalnie prawie 58 milionów ton rocznie, a plastikowe to ponad 15 milionów ton. Regiony biedniejsze są gotowe przyjąć śmieci od bogatszych, mieć z tego pracę, odzyskiwać surowce, a w ostateczności zarobić na zutylizowaniu ich u siebie. Zgadzano się na tę rolę, gdyż dawała ono pracę, prymitywną, w szkodliwych warunkach, na którą w bogatych krajach nikt zgodzić się nie chciał. Kosztem ludzkiego zdrowia i zatrucia środowiska odzyskiwano to, co zachodowi odzyskać się nie chciało lub nie opłacało. Ludzie żyjący na prowincji, zarabiając grosze ręcznie odzyskiwali z odpadów co się nadawało do przerobienia, a resztę wyrzucało się na lokalny śmietnik (kto by tam płacił za składowanie…), paliło w ognisku lub topiło w jakimś jeziorze czy rzece.

To zjawisko określa się jako „niską wrażliwość ekologiczną”. Przykładem może być małe miasteczko Guiyu na południu Chin w prowincji Guangdong. To było globalna stolica elektronicznego śmiecia, gdzie odzyskiwano półtora miliona ton odpadów rocznie – metali, plastików, uzyskując różne surowce, w tym 15 kg złota rocznie. Ale całkowicie zdewastowano jego okolice, a stężenie szkodliwych składników w glebie przekracza setki razy te z niedalekich okolic.

Czołowi eksporterzy plastikowych odpadów to USA, Japonia, Niemcy, Wielka Brytania i Francja – kraje uprzemysłowione, a może już nawet postindustrialne. W 2014 roku USA zużyły 33,3 miliony ton plastików, z tego jedynie 10 procent podlegało recyklingowi. Dlaczego? Bo odzyskanie tony odpadów stałych w Nowym Jorku kosztuje 240 dolarów – dwa razy więcej niż wywiezienie ich na śmietnisko. Jeszcze łatwiej sprzedać je na światowym rynku po 300-500 dolarów za tonę.

Chiny od dziesięcioleci były śmietnikiem bogatego świata. Ostatnio ponad połowa światowych odpadów papieru (55%) i ścinków plastikowych (51%) lądowała w Państwie Środka. Zachód ma tak potężnie ujemny bilans handlowy z Chinami, że często statki wracały puste, więc koszty transportu odpadów były mikroskopijne. Powód był oczywisty – pozyskanie surowców: w 2013 r. Chiny skonsumowały 58,8 milionów ton plastików, z czego 21,5 mln ton pochodziło z recyklingu, a z tego - jedna trzecia z importu. Wcześniej import był jeszcze ważniejszy. Odzyskane surowce umieszczano w swoich produktach i opakowaniach, eksportowanych na zachód. Krąg się zamykał.

Jak wszystko, co dobre, to też się skończyło. Teraz prezydent Xi ogłosił nową erę „Pięknych Chin”. Oczywiście cele są jak najbardziej szlachetne - ludzkie zdrowie, czyste środowisko. W lipcu 2017 r. Chiny zawiadomiły WTO, że zakazany zostanie import odpadów w 24 kategoriach produktów, a najważniejsze to odpady papierowe, PET, polietylen, PVC a także polistyren, tekstylia i żużle wanadowe. Uzasadnienie było proste: odpady nadające się do odzysku zawierały wiele zanieczyszczeń a nawet trucizn. Obniżono więc normy substancji szkodliwych z 1,5% do 0,5%, co powoduje, że na zachodzie zbyt kosztowne jest uzyskanie tak dużej czystości i nikomu nie będzie się to opłacać. Ucięto radykalnie przywóz odpadów, wydając pozwolenia na ułamek ilości, importowanych wcześniej.

To było szokiem dla zachodu, przyzwyczajonego do łatwego sprzedawania Chinom odpadów. Szczególnie dla Japonii, która eksportowała tam 87% odpadów plastiku, zresztą Stany też niewiele gorzej, bo 69%. To wręcz „zdewastowało” ukształtowane już rynki odpadów, jak to określił amerykański Institute of Scrap Recycling Industries. USA zbudowały już na tym cały rynek – ponad 155 tysięcy miejsc pracy, wcale nieźle płatnej - 76 tysięcy dolarów rocznie (chociaż nie to co w amerykańskiej chemii).

Branża odpadowa dostała od Chińczyków cios w plecy. To był rynek odbiorcy, nikt na świecie nie ma takiego potencjału przetwórczego i takich potrzeb. Więc ceny światowe dramatycznie spadły, a firmy eksportujące te odpady z krajów zachodnich toną w śmieciach. I coś trzeba z tym zrobić, nie można być liderem ekologicznym, zasypywanym milionami własnych ton odpadów. Trzeba to przerabiać na miejscu, a to kosztuje.

Po stronie chińskiej to także był potężny cios dla wielu małych przedsiębiorstw, ale Chińczycy to bardzo mobilny naród. Gdy chińska inspekcja środowiskowa ruszyła ostatnio w kraj, by zbadać 900 punktów utylizacji importowanych odpadów, 53 z nich już nie istniały, a 383 zaprzestały już utylizacji. Oczywiście w ogromnej większości skontrolowanych (590) stwierdzono naruszenia przepisów środowiskowych.

Nadszedł czas czystości. Każdy sprząta u siebie.

fot. 123rf.com
Nie ma jeszcze komentarzy...
CAPTCHA Image


Zaloguj się do profilu / utwórz profil
ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ