Partner serwisu

Chemia a polskie łupkowe złoto

Kategoria: Paliwa

Wielkie nadzieje na bogactwo gazu z łupków, szalony rozwój gospodarczy i dostatnie emerytury – takie perspektywy do niedawna przedstawiano w Polsce. Ogromne oczekiwania, hojnie rozsiewane przez najważniejsze osoby w państwie i powtarzane bez końca przez media, ostatnio trochę przycichły, więc spokojnie przyjrzyjmy się, czy polskie przemysły – chemia, energetyka – mają aktywnie włączać się w inwestycje czy raczej nie robić sobie zbytnich nadziei?

Chemia a polskie łupkowe złoto

    W poprzednim numerze „Chemii Przemysłowej” pisałem o korzyściach, jakie odnosi amerykański przemysł chemiczny z ogromnych złóż gazu ziemnego i jego niskich cen w USA. Jest czego zazdrościć. Jak ta sytuacja ma się do naszej polskiej łupkowej gorączki złota?
    Przed polskim przemysłem chemicznym i energetyką roztacza się dzisiaj bardzo atrakcyjne perspektywy wielkich zasobów krajowego gazu z łupków. Wizja jest ponętna, jednak na dzisiaj dość enigmatyczna, zasnuta mgłą politycznych obietnic, a tuż za nią pojawiają się żądania inwestowania, kreowania konsorcjów, ponoszenia ryzyka przez firmy, które na tej działalności w ogóle się nie znają.
    Te perspektywy wpisują się w szereg wyzwań, które generalnie stoją przed ciężkim i energochłonnym przemysłem. Największym jest zimny wiatr wiejący z Brukseli. Stamtąd przywiewa REACH, ograniczenia i koszty emisji CO2, a także pomysły opodatkowania surowców energetycznych czy też żądania otwierania rynku krajowego na europejską konkurencję. Z drugiej do WTO wchodzi Rosja ze swoim przemysłem chemicznym, co nie polepsza perspektyw krajowego przemysłu, który na dodatek zaczął być nękany próbami wrogiego przejęcia. Także każda nadzieja na przewagę konkurencyjną w postaci polskiego taniego gazu jest bardzo mile widziana. Przyjrzyjmy się temu problemowi od podszewki.

 

Prognozy polskiego gazu w kolejności chronologicznej. Na górze zasoby perspektywiczne, później udokumentowane, a następnie kolejne prognozy i szacunki opisane w tekście.

Ile tego mamy?
    Pierwotne oceny ilości gazu niekonwencjonalnego były umiarkowane dla naszego obszaru geograficznego. Tak jak i w gazie konwencjonalnym – nie były to duże zasoby, wręcz Europa wypadała jako bardzo uboga w gazowe złoża. Jeszcze w 2010 roku Międzynarodowa Agencja Energii oceniała Europę na 3% światowych zasobów nowego gazu. Kolejne oceny nakręciły jednak atmosferę gorączki złota. Początkowo firmy konsultingowe dość ostrożne szacowały polskie złoża: Wood McKenzie na 1,3 biliona m3, później amerykańska ARI podbiła poprzeczkę na 3 biliony m3, a w końcu oficjalnie rząd USA przez swoją Administrację Informacji Energetycznej podniósł szacunki zasobów europejskich aż pięciokrotnie, a w Polsce miało być 5,3 biliona m3 gazu łupkowego do wydobycia, co miało wystarczyć na 380 lat naszych dzisiejszych potrzeb. Eldorado. Wszystkie gazety i politycy zachwycali się tą perspektywą przed ponad rok.
    Jednak to były tylko bardzo wstępne szacunki, bez analizy danych ze złóż, więc w Polsce geolodzy zaczęli badać zasoby w oparciu o realne odwierty (z lekka archiwalne, bo jeszcze z okresu PRL-u, gdy takie wiercenia wykonywano wtedy w dużych ilościach, ale także dwa nowe odwierty). 21 marca Polski Instytut Geologiczny przebił tę gazową bańkę łupkowych nadziei. Oszacował zasoby w zakresie najbardziej prawdopodobnym między 346 a 768 miliardów m3. Jako średnią można przyjąć 567 mld m3. Co stanowiło ponad 9-krotne obniżenie najwyższych szacunków amerykańskich.
    Żeby podejść całkowicie rzeczowo, należy odjąć jeszcze od tego zasoby na terenie Morza Bałtyckiego, gdyż dzisiaj nie ma technologii umożliwiającej wydobycie ze złóż niekonwencjonalnych z dna morza. Pozostaje wtedy między 230 a 620 mld m3, czyli średnia 435 mld m3.
    Na koniec tego cyklu ocen zasobów swój głos oddała najbardziej autorytatywna instytucja geologiczna świata, amerykański U.S. Geological Survey (USGS). Na podstawie wspólnych danych z PIG, Amerykanie ocenili polskie zasoby dużo niżej. USGS nie pozostawił nadziei na gazowy boom: w Polsce gazu niekonwencjonalnego jest blisko zera. Zasobów pewnych (z prawdopodobieństwem 95%) jest 0 (słownie: zero). Zasobów o prawdopodobieństwie 5% jest 115,6 mld m3. Średni szacunek wynosi 38 miliardów m3.
    Dużo to czy mało? To zależy, do czego porównywać. Jeśli do udokumentowanych rezerw gazu, to dużo, bo mamy takowych 145 miliardów m3. Takie porównywanie to jednak tak, jakbyśmy porównywali opowieści rybaka, że „taaaaka ryba”... do rybki położonej na wadze i zmierzonej miarką. O gazie z łupków możemy na razie powiedzieć szacunkowo, natomiast 145 mld gazu jest zbadane, udokumentowane i zweryfikowane przez instytucje państwowe. To są kategorie zupełnie nieporównywalne, w najgorszym przypadku można te ilości porównywać tylko do owego ZERA na początku informacji USGS.
    To co oszacowano w USGS można porównać z kategorią zasobów prognostycznych, które w Polsce, wg ostatniego badania z roku 2009, wynoszą 1,73 biliona m3 (nieodkryty potencjał gazowy). Czyli 45 razy więcej. I choć są to dopiero wstępne szacunki, widać jasno – nici z wielkiego gazowego Eldorado. Norwegią i Katarem nie będziemy. Ale tak to jest, jak się rozdyma nadzieje narodu dla politycznych potrzeb – efektem jest powszechny zawód. Ale spod tego upadku nadziei na gazowe Eldorado nie można zapominać, że w Polsce jest gaz. Na pokonanie Gazpromu i zostanie eksporterem gazu nie wystarczy, ale na nasze lokalne przemysłowe może wystarczyć. Poszukiwania się zaczynają, dopiero szukamy tych „słodkich miejsc” („sweet spots”), które dają tyle gazu, że opłaca się wiercić i sprzedawać.

 

Czy to wydobędziemy?
    Pierwsze pytanie – ile tego mamy – to jeszcze nie wszystko, to raczej dopiero początek drogi. Złoża łupków są znane od dziesiątków lat, ale metody wydobycia z nich gazu, dokładniej – zmuszenie do wpłynięcia na powierzchnię gazu uwięzionego w skałach – są całkiem świeże. Przetestowane dotychczas na kontynencie amerykańskim i nigdzie indziej nie stosowane jeszcze na skalę przemysłową. A wydobycie takiego gazu nie jest tak łatwe, jak by się wydawało. Generalnie w branży mówi się, że gaz łupkowy o wiele łatwiej znaleźć niż klasyczne złoża, ale znacznie trudniej wydobyć.
    Szukamy dość intensywnie, jak na europejskie standardy. Na 111 koncesjach (90 tys. km2), które wydano od 2007 r. (warto podkreślić – bardzo tanio, wręcz darmo), do czerwca (w ciągu 5 lat od początku łupkowej gorączki) wykonano 23 otwory poszukiwawcze. Najwięcej w Europie. Trudno to nawet porównywać się ze Stanami, gdzie jeszcze niedawno pracowało tysiąc wiertni jednocześnie.
    Mało mamy odwiertów, a już przychodzą złe wiadomości. W marcu Rex Tillerson – szef największej firmy naftowej na świecie Exxon Mobil – mówił: „Niektóre złoża gazu łupkowego w Europie i Chinach są odporne na techniki wiertnicze, jakie umożliwiły uruchomienie ogromnych zasobów gazu od Teksasu do Pensylwanii”. I Exxon wycofał się w czerwcu. Na dodatek tak nieszczęśliwie, że tego samego dnia złożył wizytę prezydentowi Putinowi i obiecywał ogromne amerykańskie inwestycje. Ale najbardziej istotny jest fakt, że zrobił to po dwóch odwiertach, co jest bardzo małą próbką dla oceny zasobów. Największy na świecie gracz wycofuje się z Polski.To zły sygnał.
    Oznacza to, że z wydobyciem gazu będzie poważny kłopot. Po pierwsze technologia. Amerykańska nie działa na polskie łupki. Dlatego trzeba się uzbroić w cierpliwość i powoli szukać na nie recepty. Ale ja większe szanse daję tu polskim geologom, którzy znają te skały, niż importowanym technikom, które chcą szybko zdyskontować swoje sukcesy w Ameryce – kraju o odmiennej strukturze geologicznej.
    Po drugie – ekonomia. Z raportu PIG wynika bardzo niepokojący wniosek: zbadane otwory wydają bardzo mało gazu. Otóż Instytut przyjął, że najbardziej prawdopodobna produkcja z jednego odwiertu wynosi 11,3 mln m3. To dramatycznie mało, jeśli porównać to z warunkami amerykańskimi. Tam bowiem za typowy scenariusz przyjmuje się wydajność całkowitą rzędu 100-150 milionów m3. Czyli w Polsce jeden odwiert dawałby 9-13 razy mniej gazu niż amerykański.
    To ma swoje odbicie w kosztach. Jeśli dla wydobycia 1 miliarda m3 gazu (1/15 polskiej konsumpcji dzisiaj) przyjmuje się w USA, że konieczne jest 7-8 odwiertów, to w Polsce trzeba by takich odwiertów co najmniej 60, jak nie 100. Przy kosztach wierceń w Europie o wiele wyższych niż w USA – takie wydobycie nie zamknie się finansowo.

Przed polskim przemysłem chemicznym i energetyką roztacza się dzisiaj bardzo atrakcyjne perspektywy wielkich zasobów krajowego gazu z łupków. Wizja jest ponętna, jednak na dzisiaj dość enigmatyczna, zasnuta mgłą politycznych obietnic.

Co z tego będą mieli odbiorcy? Będzie taniej?
    Podstawowe pytanie dla przemysłu, który zużywa tak dużo i płaci tak... no właśnie – czy tak dużo? Będąc na jednej z konferencji słuchałem przedstawicieli wielkiego przemysłu chemicznego, którzy jak jeden mąż deklarowali, że są za wprowadzeniem rynku gazu, gdyż tylko liberalizacja może doprowadzić do polepszenia sytuacji itd. itp. Podnosiłem ze zdziwienia brwi, gdyż zawsze wydawało mi się, że odbiorcy zależy na jak najtańszym produkcie, a nie na tym, by była na rynku konkurencja. No chyba, że traktowanie przez naszego monopolistę tak już dokuczyło wszystkim, że nieważne, co będzie, byle nie było tak jak jest dzisiaj.
    Wiele zależy do tego: jaki model gospodarczy zastosuje państwo wobec odkrywanych złóż. Gdy w latach 60. i 70. w Europie dokonano wielkich odkryć ropy i gazu, państwa obdarzone tymi zasobami zastosowały strategie, które dawały możliwie najwięcej korzyści gospodarce narodowej. Wielka Brytania, która dzisiaj oręduje za otwarciem polskiego rynku gazu, wtedy, gdy chodziło o własne zasoby, zastosowała całkowicie odmienną strategię. Otóż nakazała wszystkim firmom wydobywającym ropę i gaz obowiązkową odsprzedaż państwowemu operatorowi według formuły „cost plus”, to znaczy koszty wydobycia plus uzgodnioną stopę zysku. Inwestorzy nie uciekli masowo z Morza Północnego. Do dzisiaj (choć na innych warunkach) wydobywają tam węglowodory. W gospodarce narodowej pojawił się tani surowiec energetyczny, który był czynnikiem jej wzrostu.
    Jeśli rząd przyjmie takie rozwiązania jest pewna szansa na obniżenia kosztów i zdobycie przez polską chemię i energetykę przewagi konkurencyjnej. Jeśli rząd pójdzie na rozwiązanie fiskalno-rynkowe, to znaczy nałoży podatki na gaz i dostosuje ceny do europejskich rynków, wtedy jedynie liczyć można no to, że gaz nie będzie droższy od innych europejskich konkurentów. Chyba że mają swoje ekstrazasoby u producentów, tak jak Rosja.
    Konkurencja, jaką zachwala i instaluje na rynkach Bruksela, to dobra rzecz. Tylko dzisiaj niekoniecznie prowadzi do niskich cen surowca. Obecnie generalnie doprowadza do podwyżek cen, a w przyszłości (jeśli ten model się zrealizuje) trzeba liczyć się z gwałtownymi wahaniami notowań. To jest już dobrze opisane doświadczenie z rynku ropy naftowej, gdzie inwestorzy finansowi zyskali ogromną przewagę nad gospodarką realną i opanowali proces stanowienia cen. Ci sami spekulacyjni gracze są dzisiaj dopuszczani do powstających w Unii energetycznych rynków hurtowych.

    Sama natura rynku gazu, gdzie ogromne nakłady kapitału i niewielka elastyczność reagowania na sygnały popytu i podaży, doprowadzi do tych samych sytuacji. Ogromne wahania (volatility) cen, gdy ceny w ciągu dnia mogą zmienić się o 9% (tak było 5 lipca z amerykańską ropą), a w ciągu miesiąca nawet o 30%. Także oprócz dobrodziejstw rynku trzeba się także szykować do gwałtownych wahań cen. Czasy, gdy stabilne ceny zapewniał monopolistyczny dostawca, odejdą do lamusa.
    Powstaje też inne pytanie: czy rząd zechce opodatkować gaz z nowych złóż? Jest na musiku, inaczej społeczeństwo oceni to jako grabież narodowych skarbów. Ale z drugiej strony koszty wydobycia w Polsce nie dają miejsca na dodatkowe dochody dla państwa. Skutki mogą być takie, że po pierwsze opodatkuje się konwencjonalny gaz, co oznacza wyższe jego ceny, a po drugie zniechęci się inwestorów.
    Żadne wyjście nie jest dobre, ale to mogą być kłopoty odległej przyszłości. Dzisiaj raczej nie musimy się obawiać, że fala krajowego gazu z łupków zaleje kraj przed najbliższymi wyborami. Drugą Norwegią nie będziemy, ale krajowego gazu w większych ilościach może się doczekamy.

Autor: Andrzej Szczęśniak, niezależny ekspert rynku paliw

Artykuł został opublikowany w magazynie "Chemia Przemysłowa" nr 4/2012

Źródło fot.: www.sxc.hu; photogenica

 

 

ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ